„Pani nosi spodnie!” – obwieszczał w maju 1931 roku „Przegląd Mody”. Właściwie chodziło o jeden bardzo konkretny krój, nazywany z francuskiego jupe-culottes, czyli dosłownie: spódnica-spodnie.
Haremki
„Gdy przed kilkunasty lat słynny krawiec paryski, Paul Poirot, zaprezentował światu model sukni, który zamiast spódnicy posiadała dwie fałdziste nogawki i przypominała szarawary odalisek wschodnich – oburzenie publicznej opinii granic nie miało” – rozpoczynał się wspomniany artykuł „Przeglądu Mody”.
Haremki (harem pants), wprowadzone do mody około 1910 roku, wzbudziły wiele kontrowersji. Musiało być o nich głośno także na ziemiach polskich, bo już w 1912 roku pisał o nich Józef Lange w publikacji Moda: szkic społeczno-polityczny.
„Jeżeli ludzie znieśli […] fryzury na trzy stopy wysokości i kapelusze dochodzące do całego metra średnicy, to dlaczegóż nas tak dziwią lub oburzają jupes-culottes?” – pytał retorycznie autor. „W towarzystwie tych wszystkich dziwactw, które tworzyła i tworzy moda, doprawdy, nie byłyby one jeszcze najgorsze”.
Lange, aktywny działacz emancypacyjny, nie miał jednak wątpliwości, gdzie należy szukać prawdziwej przyczyny społecznego oburzenia:
„Przede wszystkim to ich nowość, przewrót w obyczajach, niezwykły widok, do którego wzrok nie jest przyzwyczajony. Jest to stały powód niechęci przeciwko każdej nowości, musiałyby więc jupes-culottes w każdym razie wytrzymać ataki ze strony tłumu. Tym bardziej zaś narażone są na nie, że symbolizują równouprawnienie kobiety dotychczas niewcielone w życie. To jest główny powód protestu”.
Bloomerki
„Reforma stroju kobiecego jest od dawna przedmiotem bacznej uwagi działaczek na emancypacji” – pisał Lange. O ile haremki były w dużej mierze estetyczno-modowym eksperymentem, to ich dziewiętnastowieczne poprzedniczki miały prawdziwie równościowy potencjał.
Bufiaste spodnie stały się alternatywą dla niewygodnych, niezdrowych i ograniczających ruch sukni. Krój ten upodobały sobie szczególnie cyklistki.
„Gazeta Narodowa” donosiła w lutym 1896 roku: „Kobiety w Ameryce należące do frakcji radykalnej nowego typu wywalczają dla siebie tak gorliwie prawa mężczyzn, że nawet przyswajają sobie ich strój. Obecnie niepodobna przejść ulicy pierwszego lepszego większego miasta amerykańskiego, żeby nie napotkać kilku albo kilkunastu kobiet w blumerkach”.
Jak tłumaczyło pismo, „bloomers – to szerokie spodnie, kroju wschodniego, zasznurowane w kolanach lub nieco niżej. […] Nazwa ta pochodzi od nazwiska pani [Amelii] Bloomer”, amerykańskiej sufrażystki i założycielki „The Lily”, pierwszego w Stanach Zjednoczonych czasopisma redagowanego przez kobietę.
„Początkowo przeciwko bloomers walczono zawzięcie. Ale zachód jest bardzie liberalny od wschodu, mniej tam historii i więcej szanują kobiety i bardziej z nimi sympatyzują. Żarty, karykatury, naigrywania się uliczników nie pomogły. »Nowe kobiety« zmawiały się i po 100 lub 200 zjawiały się od razu na ulicach, przez co oswajały tłumy”.
Właściwie trudno powiedzieć, czy polski dziennikarz był tymi doniesieniami bardziej zafascynowany czy zgorszony.
Poczciwa praktyczność
Po 1918 roku zmiany w kobiecej modzie wyraźnie przyśpieszyły.
„Tuż przed wybuchem wojny światowej próbowano wprowadzić nieco niezgrabne, długie jupes culottes i doszło oczywiście z tego powodu do tumultów ulicznych” – pisała w 1926 roku na łamach „Echa Warszawskiego” dziennikarka pod pseudonimem Nina.
„Gdy jednak w czasie wojny kobiety w zastępstwie walczących mężczyzn musiały spełniać obowiązki konduktorek, motorniczych, strażaków, gdy wreszcie kobiety zaciągnęły się do służby wojskowej – zapomniano o »niemoralności« ineksprimabli [żartobliwie o kalesonach lub dopasowanych spodniach] i uznano, że kobieta w spodnia nie jest… niebezpieczna, przeciwnie – bezpieczniej jest, gdy jako strażak czy konduktor nosi spodnie.
Po wojnie wróciłyśmy do spódnic, a raczej spódniczek, których krótkość nie ma na celu zalotnego ukazania nóg, lecz dyktowana jest całkiem poczciwą praktycznością.
Mimo krzyków dewotek i moralizatorów, utrzymała się »kusa« moda i prawdopodobnie nigdy już nie powrócimy do trenów, do długich sukien niehigienicznych i niezgrabnych”.
Piżamy plażowe i sportowe
W latach 30. kuloty powoli zjednywały sobie coraz szersze kręgi wielbicielek, przede wszystkim kobiet z wyższych sfer. Doceniły je miłośniczki wygody oraz aktywnego wypoczynku. Spódnica-spodnie świetnie sprawdzały się na tenisowym korcie, pokładzie żaglówki czy podczas nadmorskiego spaceru.
Rozszerzane spodnie mogły być długie, sięgać połowy łydki lub kolan. Zestawiano je często z bluzką z tego samego materiału, dzięki czemu całość przypominała jednolity kombinezon. Takie komplety – w zależności od przeznaczenia – nazywano „piżamą plażową” lub „piżamą sportową”.
W „Przeglądzie Mody” znajdziemy wiele fotografii i efektownych ilustracji przedstawiających najpiękniejsze kroje kulotów.
Co pisał nasz żurnal u progu letniego sezonu roku 1931? „Tymczasem, bez wielkiego rozgłosu, moda wprowadziła obecnie znowu… spodnie. Uczyniła to ostrożnie. Zaczęła do pyjamy, którą przyzwoitość z początku nakazywała nosić tylko w domu. Pyjama przeniosła się na plażę, potem stała się ulubionym strojem pani w uzdrowisku podczas gorącego przedpołudnia”.
„Spodnie dla pań w sporcie zyskały już dawno szerokie prawo obywatelstwa – podkreślało czasopismo. – O tym, że to tenisa i wioślarstwa nosi pani spodnie, nie trzeba wspominać […]”.
Twierdziły tak nie tylko modowe magazyny. „Kurier Poznański” oznajmiał w czerwcu 1935 roku w dziale „Pogadanka dla kobiet”:
„Jupe-culotte’y, które w swoim czasie wywołały powszechny protest – ale bo też wyglądały bardzo nieestetycznie, niby licho skrojone wąskie spodnie pidżamy! – powróciły znów do mody i przyjęły się powszechnie jako wygodne i praktyczne ubrania wycieczkowe, doskonałe zwłaszcza na wycieczki górskie”.
Nawet przez cały dzień?
Kuloty na plaży czy górskim szlaku nie robiły więc już takiego wrażenia, ale nie za bardzo wyobrażano je sobie w innych sytuacjach życia codziennego.
„Przegląd Mody” przekonywał co prawda, że „oto ostatnią nowością mody są suknie wieczorowe – w formie pyjamy. Oczywiście, iż bardzo mgliście przypominają one swój pierwowzór – trudno się zorientować w tym, że ta obszerna, kloszowa, fałdzista spódnica to tylko – para spodni! Ale jakże to oryginalnie, gdy podczas tańca, lub przejścia przez salę – przez moment uprzytomniają sobie wszyscy, że to są przecież – o horrendum! – spodnie…
Ten szczegół, podobno pikantny – oto jedynie, co zaważyło na tym, ażeby tę modę uznać za godną rozpowszechnienia. Wszystkie magazyny warszawskie, które na ogół unikają ryzykownych sensacji z dziedziny mody, w swoich letnich kolekcjach zawierają kilka podobnych modeli”.
Spodnie noszone poza plażą, nawet w czasie urlopu, nie podobały się jednak bardziej zachowawczej części społeczeństwa. „Kurier Poznański” tak pisał w lipcu 1932 roku o wakacjach na Lazurowym Wybrzeżu: „Dla kobiet najważniejsze są, poza zwykłymi sukniami spacerowymi, wieczorem – piżamy, w których chodzi się nie tylko do kąpieli, lecz nawet przez cały dzień”.
We francuskim kurorcie Juan-les-Pins „nie chodzi się inaczej, jak w culottes – piżamach ze spodniami u dołu rozszerzonymi, czyli w stroju, w którym nie tylko zatraca się kobiecość, ale który też obniża piękność kształtów i ruchów” – narzekał korespondent gazety.
Czytelniczki „Przeglądu Mody” pewnie nic sobie z takich opinii nie robiły. A sto lat później i tak kuloty wróciły do łask – i szaf.