Marcowy numer „Pani” z 1923 roku otwierała stylowa, szaro-czarno-złota okładka ze smukłą pięknością w roli głównej. W rogu możemy dostrzec czytelną sygnaturę „Pokrzywnicka”. Kim była autorka ilustracji?
W rytmie „Rytmu”
Urodzona u schyłku XIX wieku Irena Pokrzywnicka studiowała w Warszawie, Paryżu i Rzymie. Od 1922 roku należała do Stowarzyszenia Artystów Polskich „Rytm”.
Z grupą tą związanych było wielu najważniejszych artystów międzywojnia, takich jak Zofia Stryjeńska, Wacław Borowski czy Władysław Skoczylas. Styl ich prac był zróżnicowany, ale łączyła je dekoracyjne estetyka czerpiąca z art déco. Często nawiązywali także do sztuki ludowej lub dawnej.
W malarstwie i ilustracji Pokrzywnicka posługiwała się dekoracyjną syntetyzacją form i delikatną geometryzacją. Bohaterki jej obrazów były piękne, wytworne, smukłe, często nieco zalotne. Swoje prace sygnowała nazwiskiem, inicjałami lub anagramem „Irpo”.
Pokrzywnicka należała do głównych współpracowników czasopisma „Pani”, podobnie jak wielu artystów „Rytmu”: Borowski (prywatnie jej drugi mąż), Stryjeńska, Maja Berezowska czy Tadeusz Gronowski.
Przyjaciółka Stryjeńskiej
„Stryjeńska, Berezowska, Pokrzywnicka, a z najmłodszych Roszkowska i Przeradzka – to artystki, które w myśli łączę niekiedy w jedno towarzystwo. […] Temperament, odwaga, bezkompromisowość w stosunku do samej siebie – nowe, własne spojrzenie kobiety, wyrosłej bez powijaków, lub która kiedyś w momencie decyzji zdobyła się na trudny wysiłek odrzucenia ich raz na zawsze” – pisała Nela Samotyhowa w „Kobiecie Współczesnej” w grudniu 1931 roku.
Pokrzywnicką i Stryjeńską w latach 30. zaczęła łączyć również przyjaźń. Ślad tej znajomości odnaleźć można w pamiętniku Zofii.
Angelika Kuźniak w książce Stryjeńska. Diabli nadali cytuje opis wspólnego wyjścia przyjaciółek do kawiarni Instytutu Propagandy Sztuki, a potem na imprezę dobroczynną organizowaną przez arystokratki:
„[…] wreszcie przyleciała Irpo w sobolach, wyfiokowana do niemożliwości jak kurtyzana aleksandryjska i trochę nasz stół rozruszała. Chodź, ladacznico – mówię jej – bo się spóźnimy na twoje przedstawienie arystokratyczne, a szkoda coś utracić z dobrej bujdy.
Ruszyłyśmy do Simona [restauracja na Krakowskim Przedmieściu], bo Irena chciała tam zadać szyku, i przeżarłyśmy tam każda te trochę złotych, co miała, bo tam drogo. Potem walimy do hallu w Europie, gdzie Irena się odłączyła, bo miała czynności komitetowe i poszła się zanurzyć w heute high life”.
Moda to szczęście
Pokrzywnicka dobrze więc znała świat, który ilustrowała (a czasem i opisywała) na łamach „Pani” – Warszawę rautów i dancingów. Sama słynęła z szyku i zamiłowania do luksusu.
„Na jej bladej twarzy błąka się dowcipny uśmiech. Kogo to mi ona przypomina z tym prowokacyjnym profilem i nieco zmrużonymi oczami – aha – młodą Yvette Guilbert [francuska aktorka i piosenkarka kabaretowa] – zdawałoby się, że się przygląda życiu i ludziom z zaciekawieniem, niepozbawionym ironii. Jest niesłychanie czujna i bystra” – opisywała Pokrzywnicką dziennikarka „ABC Literacko-Artystycznego”, Ludwika Ciechanowiecka, w kwietniu 1934 roku.
Zainteresowanie modą przekładało się także na twórczość artystki. Pokrzywnicka nie tylko tworzyła ilustracje modowe, ale także projektowała ubrania i kostiumy teatralne. Co więcej, na przełomie lat 20. i 30. pracowała w paryskiej pracowni Jeanne Lanvin, założycielki słynnego domu mody.
„Z pewnością, że elegancja, estetyczny sposób ubierania się jest jednym z warunków szczęścia. Moda nie jest to błaha rzecz. To nie jest tylko sprawa krawców i szwaczek, ale poważne artystyczno-ekonomiczne zagadnienie.
Pomijając to, iż w dobie kryzysu znakomitym środkiem na brak gotówki, gnębiący malarzy, jest zaprzęgnięcie się do rydwanu sztuki dekoracyjnej, ale przecież chodzi również o to, by piękno przestało być artykułem zbytku i zaczęło być codzienną potrzebą” – opowiadała Ciechanowieckiej.
Rewolucja w mieszkaniach
W latach 30. Pokrzywnicka zajęła się także wystrojem wnętrz, m.in. budynków publicznych. We wspomnianym wywiadzie mówiła:
„Dziś już i u nas sztuka dekorowania wnętrz znajduje coraz szersze zastosowanie. Dotychczas urządzałam mieszkania tylko dla cudzoziemców, są oni bowiem przyzwyczajeni do tego, że za granicą nic bez malarza nie poczynają w swoim domu.
Obecnie zgłaszają się już i rodacy z prośbą o radę, na temat koloru ścian, zasłon, doboru mebli itd. Na Zachodzie zarówno jednopokojowe mieszkanie, jak i luksusowe wille urządzane są pod kierunkiem specjalistów malarzy, którzy nie wahają się schodzić z Parnasu, by uczyć ludzi. Ba – nawet zamawia się portrety zharmonizowane z wnętrzem”.
Dziennikarka „ABC Literacko-Artystycznego” zachwycała się:
„Gdyby Pokrzywnicka była ministrem kultu piękności, dokonałaby bezkrwawej rewolucji. Zrewolucjonizowałaby modę ubierania się i mieszkania, i zaraz by się okazało, że co druga warszawianka, jest ósmym cudem świata, że każde warszawskie mieszkanie, z widokiem na podwórko i ciemnym, jak sumienie lichwiarza, […] może zamienić się w przybytek z bajki”.
Eksperyment w Nowym Jorku
Wszystkie pasje artystyczne – malarstwo, modę i projektowanie wnętrz – udało się połączyć Pokrzywnickiej na wystawie światowej w Nowym Jorku w 1939 roku.
Artystka zaaranżowała Salę Tkanin w Pawilonie Polskim. Obrazy „symbolizujące cztery pory roku” zestawiła z kostiumami własnego projektu, w których łączyła inspiracje kulturą szlachecką i ludową oraz modą współczesną.
Śmiałym pomysłem Pokrzywnickiej zachwycała się Stefania Podhorska-Okołów, redaktorka naczelna „Bluszczu”:
„Na czym polega oryginalność tego eksperymentu? Na próbie przystosowania polskiego stylu staroszlacheckiego do wymogów nowoczesnej mody przy użyciu materiałów kosztownych i szlachetnych, takich jak aksamit, brokat, jedwabie milanowskie, makaty buczackie, cenne futra, a nawet oryginalne pasy słuckie, jako motyw dekoracyjny. Efekt artystyczny, malarski jest po prostu wspaniały”
Jak to połączenie wyglądało w praktyce? Dziennikarka tak opisywała jeden z projektów: „[…] ile wdzięku sielskiego i wyrafinowanego zbytku ma ta suknia cała ze wstążek krakowskich, złączonych za pomocą kosztownego haftu ze srebrnych i złotych nici. Staniczek z brokatu w tonach tych samych co wstążki: fioletowo-różowo-żółtych”.
Goście zwiedzający wystawę byli oczarowani. Pojawiały się jednak głosy, że kostiumy te są „nierealne, nieżyciowe”. Podhorska-Okołów ripostowała:
„Ale nie to było celem pani Pokrzywnickiej, kiedy obmyślała swoje stoisko z bajki. Chodziło jej o to, aby rzeczywistość polską w dziedzinie możliwości konfekcyjnych przedstawić w świetle najwspanialszym, najbardziej efektownych i imponującym. Nie ubóstwo, ale bogactwo, nie skromność, ale majestat, nie efektowna tandeta, ale materiały kosztowne, szlacheckie, trwałe. Cel został osiągnięty”.
Podobno amerykańska Polonia była tak dumna z pełnych przepychu projektów Pokrzywnickiej, że niektórzy przekonywali cudzoziemców: „Patrzcie! U nas tak się ubierają”.
Artystka i wojna
Najbardziej znane dzieło Ireny Pokrzywnickiej zupełnie odbiega jednak od jej przedwojennej twórczości. To obraz Matka Boska Armii Krajowej, który artystka namalowała w sierpniu 1944 roku.
Malarka uczestniczyła w powstaniu pod pseudonimem „Irpo”. Malowała obrazy religijne, które trafiały na ołtarze polowe. W pracownię artystki trafił pocisk, jednak dzieło ocalało.
Po upadku powstania Pokrzywnicka przeszła przez kilka obozów jenieckich, musiała także pracować w fabryce amunicji.
Małgorzata Dec w artykule Irena Pokrzywnicka – życie i twórczość (zamieszczonym w „Biuletynie Historii Sztuki” z 2007 roku) przytacza sugestywną relację jednej ze współtowarzyszek artystki:
„Szlifowałam na szlifierce kawałki metalu. Obok robiła to samo warszawska malarka, Irena Pokrzywnicka. W reniferowych rękawiczkach, z wyleniałym lisem na ramionach, w filcowym kapeluszu na głowie, szlifowała z fantazją.
’Einricher’, czyli majster, okropnie się irytował. 'Was machen Sie?’ – wrzeszczał – Co pani robi? To sabotaż! A że był podłego wzrostu, a pani Irena heroicznego, podskakiwał. Na co ona, patrząc na niego z góry, powiada po polsku: Mały człowieku! Ja jestem polska artystka! Polnische Artiste! Verstehen Sie? Te bezduszne kawałki metalu, zamieniam w dzieła sztuki. Kunst! I żądam papieru, akwareli i farb olejnych! Inaczej strajk i sabotaż na hali!
Myśmy zdrętwiały, majster zbaraniał, hala zmartwiała. Powtórzyło się to parę razy. Aż pewnego razu Einrichter przemknął się chyłkiem do p. Ireny z paką pod pachą. Papiery, ołówki, akwarele, tuby z farbą olejną! 'Machlen Sie, machlen’ – wyszemrał. Lepiej niech maluje na papierze, niż zmaluje coś na szlifierce. I p. Irena malowała na fabrycznej hali. Pozowanie do jej portretów było w tym ponurym życiu atrakcją”.
***
Po wojnie Pokrzywnicka mieszkała w Paryżu, a potem w Londynie. Zmarła w 1975 roku w Hampshire.
Większość przedwojennych prac malarki została zniszczona podczas wojny. Dawne czasopisma pozostają więc bezcennym źródłem wiedzy na temat jej działalności artystycznej.
Doskonałym przykładem jest właśnie współpraca Irpo z magazynem „Pani”.