„Na całym świecie były przed rokiem tylko 4 lekarki weterynarii: 2 w Niemczech, 1 w Ameryce i 1 w Polsce. Obecnie ukończyło już zapewne studia kilka nowych adeptek tej gałęzi wiedzy. U nas przedstawicielką jej jest p. Helena Bujwidówna-Jurgielewiczowa” – informowała w lipcu 1927 roku „Kobieta Współczesna”.
Bakteriolog i jego szanowna małżonka
Helena przyszła na świat w 1897 roku w Krakowie, jako najmłodsza córka Kazimiery z Klimontowiczów i Odona Bujwidów. Czy wdała się w rodziców? To mało powiedziane.
Bujwid, pierwszy polski bakteriolog, był człowiekiem postępu i nauki. W 1886 roku otworzył w Warszawie zakład szczepień przeciwko wściekliźnie, wzorując się na badaniach prowadzonych w paryskim Instytucie Pasteura.
„Dr Bujwid zajmuje się bakteriologią w najobszerniejszym zakresie, jego pracownia mikroskopijna należy w kraju naszym do pierwszorzędnych” – chwaliła lekarza „Biesiada Literacka”, dodając na końcu: „Pomocnicą naszego bakteriologa jest jego szanowna małżonka, która niejedną godzinę przepędziła nad mikroskopem”.
„Proszę mi przebaczyć niedyskrecję; praca pani Bujwidowej nie rości pretensji do rozgłosu, alem nie mógł pióra powstrzymać od skreślenia uwagi, że w najzawilszych pracach żona może być pomocą mężowi, bez zaniedbywania obowiązków, które dla kobiety są powołaniem – tłumaczył się autor artykułu skryty za inicjałami A.K. – Nie wiem, czy szanowna małżonka lekarza jest specjalistką, ale widziałem, że umie pracować dla nauki”.
Dziwoląg kobiety-lekarza
Bujwidowa całe życie chciała zostać specjalistką. A właściwie: dyplomowaną specjalistką, absolwentką uczelni wyższej. Ale właśnie powszechne przekonanie o innych, domowych „obowiązkach, które są dla kobiety powołaniem” wciąż nie dopuszczało studentek na polskie uniwersytety.
Wybitny chirurg Ludwik Rydygier przekonywał w tym czasie, że kobiety po prostu się nie nadają do pracy umysłowej, a co dopiero do studiów medycznych. „Precz więc z Polski z dziwolągiem kobiety-lekarza!” – perorował w „Przeglądzie Lekarskim” w 1895 roku.
Kazimiera, w pełni wspierana przez męża, zaangażowała się więc w walkę o równe prawa do edukacji. Małżeństwo Bujwidów – feministów, aktywistów i ateistów – mocno namieszało w konserwatywnym Krakowie (do Galicji przeprowadzili się w 1893 roku).
Najpierw udało im się doprowadzić do powołania żeńskiego gimnazjum, w którym dziewczęta mogły zdawać maturę. A następnie do przyjęcia na Uniwersytet Jagiellońskich pierwszych studentek.
Jeśli zainteresowała Was historia Bujwidowej, zajrzyjcie do mojego artykułu na portalu Historia:poszukaj.
Kobieta… weterynarz
Marzenie matki spełniły jej córki – choć same także musiały jeszcze zawalczyć o pełne prawa do studiowania. Niektóre kierunki cały czas uznawano bowiem za mniej odpowiednie dla kobiet.
Helena przetarła szlak studentkom weterynarii. Czy wcześniej kobiety nie zajmowały się leczeniem zwierząt? W tym miejscu znów musimy na chwilę cofnąć się do pokolenia jej rodziców.
W czasach, gdy Kazimiera Bujwidowa domagała się w Krakowie równego prawa do edukacji, niektóre zagraniczne uczelnie przyjmowały już kobiety. Warto przypomnieć choćby Marię Skłodowską, która właśnie z tego powodu wyjechała z Warszawy do Paryża.
W latach 80. XIX wieku znajdziemy w prasie wzmianki o pierwszych polskich „kobietach-weterynarzach” czy „weterynarkach” (tak, właściwie od razu zaczęto używać tej formy!) z europejskimi dyplomami.
„Kurier Warszawski” (lipiec 1885): „Kobieta… weterynarz. Panna G., która ukończyła gimnazjum w Warszawie, udaje się do Petersburga celem studiowania… weterynarii… Będzie to pierwsza kobieta weterynarz, przynajmniej u nas”.
„Gazeta Rolnicza” (grudzień 1887): „Z Lublina piszą, że niejaka Salomea B., skończywszy kurs weterynarii w Paryżu, po złożeniu egzaminu w kraju, zamierza rozpocząć praktykę weterynaryjną. Pierwszy to jak się zdaje przykład kobiety-weterynarza”.
„Gazeta Narodowa” (listopad 1888): „Weterynarka. Panna Stefania Kruszewska, ukończywszy z odznaczeniem instytut weterynaryjny w Zurychu w Szwajcarii, wystąpiła z podaniem o pozwolenie złożenia egzaminu w instytucie warszawskim celem zyskania prawa praktyki w zakresie swej specjalności w Warszawie”.
„Miesięcznik Galicyjskiego Towarzystwa Ochrony Zwierząt” (grudzień 1888): „Pierwsza weterynarka. Rodaczka nasza, panna Wanda Merunowiczówna, ukończyła w Zurychy kurs weterynarii i otrzymała dyplom po odbytych egzaminach. Panna M., powróciwszy do kraju, zamierza rozpocząć praktykę weterynaryjną w Królestwie Polskim […]. Zdaje się, iż to będzie pierwsza u nas kobieta, zajmująca się leczeniem zwierząt”.
Duże trudności
Trudno powiedzieć, jak potoczyły się losy weterynarek wykształconych za granicą – czy udało im się nostryfikować dyplomy i otworzyć własne lecznice. Na razie nie znalazłam informacji na temat ich dalszych karier.
Na początku XX wieku kolejne uniwersytety zaczynały jednak uchylać drzwi dla studentek. A kobiety coraz głośniej domagały się równego traktowania. Coś zaczynało się zmieniać.
We wrześniu 1901 roku warszawski „Kurier Codzienny” donosił: „Z powodu wielu podań nadesłanych do ministerium oświaty, poruszoną została sprawa przyjmowania kobiet do instytutów weterynaryjnych”.
Podobne dyskusje toczono w tym czasie także na innych uczelniach. Choć cały czas brakowało jednoznacznej decyzji, nie brakowało chętnych. W lipcu 1905 roku „Przyjaciel Zwierząt” informował na przykład:
„Dwie wychowanki gimnazjów tutejszych wystąpiły z podaniem o przyjęcie ich w poczet studentów instytutu weterynaryjnego warszawskiego. Pragną one uzyskać stopień lekarza weterynarii i prawo do praktyki”.
Gdy Helena Bujwidówna w 1915 roku rozpoczęła studia na Akademii Weterynaryjnej we Lwowie, była pierwszą kobietą na tym kierunku. „Zwalczałam duże trudności, nim zdobyłam prawo do nauki” – wspominała po latach.
Przez pierwsze trzy lata mogła uczestniczyć w zajęciach wyłącznie jako słuchaczka nadzwyczajna. Jak możemy się domyślać, w męskim gronie musiała pewnie nie raz udowadniać, że jako kobieta ma nie tylko odpowiednią wiedzę, ale też wystarczająco dużo siły i zimnej krwi.
Dopiero znakomite wyniki w nauce i wytrwałość Bujwidówny przekonały władze uczelni do dopuszczenia jej do egzaminów. Czwarty, wreszcie pełnoprawny rok studiów przerwała jednak wojna przy wschodnich granicach Rzeczypospolitej.
Istny fenomen
„A kiedy przyjdą pamiętne tygodnie obrony Lwowa 1918 r. na równi z mężczyzną chwyci za broń kobieta i dziewczę polskie” – pisała w 1934 roku Sabina Krasicka w broszurze przypominającej zaangażowanie Polek w walkę zbrojną.
Zaraz wymieniała jedną z takich bohaterek: „I tak np. zachwyt wzbudza Helena Bujwidówna na odcinku Cytadela – »drogami kotów«, tj. dachami domów, przedostająca się do placówek wroga i ciskająca w nie granaty ręczne”.
Dziarska postać „Heli Bujwidówny” nie raz pojawia się na kartach wspomnień uczestników lwowskich walk. Dała się zapamiętać jako wyjątkowo wytrzymała fizycznie i bardzo wysportowana. W końcu trenowała między innymi wioślarstwo, jazdę konną i wspinaczkę górską.
„Wioślarz Polski” tak relacjonował jej udział w studenckich regatach w 1920 roku: „Panna Helena Bujwidówna okazała się istnym fenomenem, gdyż z powodzeniem zastępowała swych kolegów w męczących biegach”.
Weterynarka w armii
Odwaga pokazana we Lwowie to jedno. Podczas dalszych walk, na froncie, bezcenne okazało się właśnie jej weterynaryjne wykształcenie.
Jak pisała „Kobieta Współczesna”, „ze względu na dotkliwy brak lekarzy weterynarii w armii, przydzielono ją, już w stopniu podporucznika i w charakterze lekarza koni, do 1-szej brygady kawalerii, w parę miesięcy później była już lekarzem weterynarii 11-go pułku ułanów.
Na stanowisku tym przebywała do końca wojny 1920 r., przez cały czas pełniąc służbę na froncie, biorąc udział we wszystkich większych rajdach kawaleryjskich, udzielając pomocy natychmiast po bitwie rannym zwierzętom bojowym, segregując je, odsyłając do ambulansów lub szpitali.
Za służbę tę, pełnioną niezmiernie gorliwie i z wielkim pożytkiem dla armii, otrzymała Krzyż Walecznych. I należy podkreślić, że krzyż ten dostał się jej właśnie jako lekarzowi weterynarii”.
Po zakończeniu służby wojskowej Helena – nosząca już nazwisko męża, Kazimierza Jurgielewicza – wróciła na studia. W 1923 roku obroniła dyplom, zostając pierwszą lekarką weterynarii w niepodległej Polsce.
Czym zajmowała się zawodowo? O tym już niedługo w drugiej części artykułu.